piątek, 1 kwietnia 2016

Marka Orzechowskiego "Pocztówki z Młodzieszyna".



Trudno jest oceniać książkę napisaną przez znajomego, postanowiłem jednak postawić na szczerość. Na "Pocztówki z Młodzieszyna" czekałem już od jakiegoś czasu, na spotkanie autorskie trafiłem niemal przelotem, nie zdążywszy nawet odebrać pozycji z rąk autora. Po przeczytaniu odczułem pewien niedosyt. Mało... Objętość książeczki to pierwsza wada, ale podobno na tyle można sobie było pozwolić, bo materiału było na ilość podwójną. Druga to pewna nierówność w treści poszczególnych tekstów. Zachodziłem w głowę, po co zamieszczać w oddzielnym rozdziale informacje, które po ściśnięciu niewiele w zasadzie merytorycznie wnoszą. Książka jest jednak dla mieszkańców Młodzieszyna, traktuje o miejscach i wydarzeniach im szczególnie bliskich, co niekoniecznie zauważą czytelnicy szukający typowych pozycji popularno naukowych. Książka więc nie aspiruje do opracowania historycznego, bliżej jej do opowieści o pewnym miejscu, w którą autor wplótł fakty historyczne. W połączeniu z lekkim stylem pisania powstała pozycja dla każdego, niekoniecznie pasjonata historii.
Mamy więc 12 krótkich rozdziałków, a cześć informacji w nich zawartych jest unikatowa i to jest najmocniejsza strona książeczki. Mam wśród tej dwunastki już czterech swoich ulubieńców. Przedstawię dwóch z nich: "Drugie narodziny Heleny" i "Cukrownię w Ogródku". Wiedza o istnieniu Heleny Sot, przepadłaby, gdyby nie zbieg okoliczności - odnalezienie jej pamiętnika z wierszami w zrujnowanym domu. Rozdział "Cukrownia w ogródku" po raz pierwszy chyba uchyla rąbka historii tego ogromnego zakładu, po którym praktycznie nie pozostało ani śladu. W tekście wyłapałem tylko drobną literówkę, firma, której oświetlenie zamontowano w cukrowni to Kraft & Kuksz, a nie Kukusz.
Mam osobiście nadzieję, że Marek nie zapisał swojej ostatniej karty, ani dosłownie, ani w przenośni i kolejna garść pocztówek ujrzy światło dzienne.