poniedziałek, 12 września 2016

niedziela, 4 września 2016

Dokąd? Do Kąt(ów)

Dokąd jedziesz? Do Kąt. A może do Kątów. W sumie chyba wykorzystaliśmy ostatnie podrygi ładnej pogody przed i tuż po południu i pojechaliśmy sobie we trójkę na rowerach.
W domu popatrzyłem sobie od czego może pochodzić nazwa takiej miejscowości jak Kąty. Rany, ile ich jest w Polsce! Wszędzie jakieś Kąty, a nazwa może pochodzić po prostu od jakiegoś... zakątka (tak, to było z premedytacją), leżącego na uboczu. Kąty mają swój kościół, choć niewielka parafia pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela obejmuje kilka zaledwie ulic i istnieje od niedawna, a wybudowano go wg. projektu Mieczysława Gliszczyńskiego, tego samego architekta, który dokończył kościół sochaczewski. Budowę zakończono w 1992 roku i tego też erygowano świątynię, więc ani kościół, ani parafia jakoś nadzwyczaj stare nie są.
 


Jest nieopodal kościoła dworek, XIX wieczny, klasycystyczny, często zmieniający właścicieli jak się doczytałem. Kuczborski, Ożarowski, Kozietulski, Skawiński, jak w kalejdoskopie. Na szczęście nie rozlatuje się tak jak inne podobne w okolicy. Po tym jak wywalono zeń ostatniego właściciela, pana Skawińskiego od 1945 mieściła się tam szkoła, a jeszcze w 1992 biblioteka publiczna.  Obecnie dwór jest w rękach prywatnych, co tłumaczy jego dobry stan, bo nowy właściciel pewnie pierwsze co zrobił to remont.

Sfotografowałem jeszcze vis a vis dworku kapliczkę, którą wyróżnia mały rozmiar. 
Po powrocie znalazłem coś, czego szukałem kiedyś, mianowicie bunkier. Stoją dwa takie obiekty przy ulicy Chełmońskiego, kiedyś znalazłem w krzakach jeden z nich, bliżej Płockiej, drugi jakoś mi umknął wtedy, a znajdował się raptem kilkanaście metrów dalej. Teraz chyba jak wycieli krzaki, stał się widoczny. Jest to tzw. Regelbau 701, garaż na działo przeciwpiechotne. Podszedłem bliżej, w środku stoi woda gruntowa. Kiedyś były prowadnice, na których wyjeżdżała armata.
Szerzej o bunkrach w notce "Bunkry Sochaczewa"


piątek, 2 września 2016

Ponownie na Granicy

Działo się roku pańskiego 28-08-2016


Granica zdobyta, czyli 44 km na rowerze z przyjaciółmi i naszymi pociechami (8 i 9 lat). Wszyscy dali radę, choć pod koniec było ciężko, jednak trasa okazała się zbyt forsowna dla najmłodszego uczestnika. Wyruszyliśmy najkrótszą trasą, - Orły Cesin, Szczytno, Skarbikowo, Zawady, Komorów, dwa razy zbaczając na nieasfaltowaną nawierzchnię.  Tą mniej więcej trasą już do Puszczy jechałem, więc zdawać by się mogło, że nic nie powinno mnie zaskoczyć. Nic bardziej mylnego! W Szczytnie pojawiła się figura Matki Boskiej, datowana na 1874 rok, której ostatnio widzieć nie mogłem, gdyż była poddana zabiegom konserwatorskim. Granicę osiągnęliśmy koło południa, po licznych przystankach w wiejskich sklepikach, a to na lody, a to na piciu. Jako pierwsze zaliczyliśmy muzeum Puszczy Kampinoskiej. Tu również jestem po raz drugi, ale dzieciaki i żony jeszcze nie. Swoje wrażenia z wizyty z muzeum opisałem w notce. pt. "Puszcza Kampinoska Granica, Narty Józefów" więc nie będę powielał informacji.


 Po raz pierwszy byłem natomiast na pomoście widokowym wiodącym na Olszowieckie Błota. Jest tam też taka miniwieża umożliwiająca obserwacje podmokłej okolicy, czyli pewnie roślin i ptactwa bez konieczności wdziewania gumowego obuwia i taplania się w błocku, choć obecnie to połacie wyrudziałych traw, gdyż bagno wyschło. Udaliśmy się jeszcze na cmentarz żołnierski, który również opisałem tutaj, zwiedzając go 7 czerwca 2015 roku.



W drodze powrotnej natomiast przyjrzałem się odrobinę bliżej kościołowi w Zawadach. Odbywały się tam właśnie dożynki i okolica rozbrzmiewała dźwiękami biesiadnej muzyki. Zaa ogrodzenia tylko widziałem słomiane krzyże, natomiast przed wjazdem stał okazały kombajn ze słomy, dla porównania obok zaparkował jego oryginalny bliźniak.



Ów Kościół, w sumie na taki bardzo stary powstał staraniem pani na włościach w Łazach, Ludwiki Karnkowskiej na przełomie XIX i XX w. w miejsce poprzedniego, który pewnie uległ jakiemuś dziejowemu wypadkowi, bo historia wydzielenia parafii Zawady z Kampinosu sięga roku 1377.

wtorek, 2 sierpnia 2016

1 sierpnia 2016 w Sochaczewie



Rocznica wybuchu Powstania w Sochaczewie odbyła się dość podobnie jak ta w zeszłym roku. W muzeum odbył odczyt Jakuba Wojewody o udziale sochaczewskiego 'Skowronka", a na Placu Kościuszki rekonstrukcja wymarszu oddziału na pomoc Warszawie. 
Podczas odczytu prelegent położył duży nacisk na akcje natarcia na Dworzec Gdański. Stała się ona pogromem powstańców, wtedy zginęło wielu żołnierzy "Skowronka". Powodem były błędy dowództwa, brak synchronizacji działań i bez dwóch zdań przewaga wroga. 

Dyrektor Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą
Paweł Rozdżestwieński podczas krótkiej przemowy.
Obok (po lewej) Jakub Wojewoda, już gotów do prelekcji.

Jestem po lekturze tekstów kilku wspomnień żołnierzy z sochaczewskiego obwodu "Skowronek", którzy opisują tamte wydarzenia. Z roku na rok smuci mnie coraz bardziej przedwczesna śmierć tych młodych ludzi, pełnych entuzjazmu, patriotyzmu i woli walki za Ojczyznę. Zastanawia mnie, czy gdyby straty spowodowane powstaniem nie były tak dotkliwe i łamiące kręgosłup AK, czy Stalinowi udałoby się połknięcie Polski. Tu przytoczę wypowiedź Bogusława Wołoszańskiego, z wywiadu udzielonego dla WP:

"Powstanie Warszawskie to wielka katastrofa narodowa, która doprowadziła do śmierci 200 tys. ludzi. Również inteligencji, w czym widzę największą stratę. Warstwy ludzi wykształconych zabrakło później, po wojnie, kiedy trzeba było odbudowywać kraj z gruzów. A pamiętajmy, że wojna zabrała planowo wyniszczaną inteligencję również m.in. z Krakowa i Lwowa - innych ważnych ośrodków życia umysłowego sprzed II wojny światowej. Więc, jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, to nie dość, że zniknęło miasto, to wraz z nim cała grupa, która stanowi lokomotywę rozwoju każdego społeczeństwa. Nie wspomnę już o AK, która po upadku powstania w zasadzie przestała istnieć jako zwarta siła, zdolna do przeciwstawienia się Sowietom. Dla mnie decyzja o wywołaniu Powstania Warszawskiego to najbardziej katastrofalny krok w polskiej historii."

Oczywiście medal ma dwie strony, nie wszyscy podzielają pogląd, ze Powstanie było niepotrzebne. Sam Wołoszański, pomimo krytycznego stosunku do jego wszczęcia zauważa:
"Trzeba rozróżnić dwie sprawy. Pierwsza to ocena tego wydarzenia pod kątem politycznym, militarnym i strategicznym. A druga to spojrzenie na Powstanie Warszawskie z takiego ''ludzkiego punktu widzenia'', jako manifestacji niezwykłego hartu ducha i odwagi tych, którzy w nim walczyli. A to jest coś, przed czym powinniśmy się nisko kłaniać i czego pamięć pielęgnować."

Ja sam mam w świetle przeczytanych materiałów mieszane uczucia. Czy wybudowanie przez Niemców festung Warshau, nie spowodowałoby podobnego zniszczenia miasta i masakry jego mieszkańców, jak twierdzą niektórzy historycy? 

Wróćmy jednak do tu i wczoraj. Miasto uczciło wysiłek powstańców. Pamięć o bohaterach niech przesłoni spór nad zasadnością Powstania. Jak co roku zrobiłem kilka zdjęć:





piątek, 17 czerwca 2016

Dziękuję Panie konserwatorze!

Są miasta, powiaty, gdzie dba się o zabytki. Niestety nasz do nich nie należy. Pieniędzy brak... Zależy oczywiście na co, ale... brak. Pozwoliłem sobie kiedyś popełnić błąd i napisać do konserwatora zabytków w sprawie dwóch ciekawych budowli, które napotkałem na swych trasach jeszcze w 2013 roku. I nawet odpowiedź dostałem, a co. Zapraszam po lekturze odpowiedzi do zabawy "znajdź różnice".



2013
2015  
2013

2015


czwartek, 16 czerwca 2016

2 Czerwiec "Wyprawa na cegły"

Nie wiem, czy jest dział historii, archeologii zajmujący się cegłami, często zastanawiałem się czego można się z nich dowiedzieć. Okazuje się, że student z politechniki Wrocławskiej opracował system szacowania wieku budynków na podstawie pomiarów rozmiarów cegieł. Ciekawe, choć moim zdaniem cegła może brać udział w budowie więcej jak jednego budynku i wykorzystana wtórnie, co jest udokumentowane w Sochaczewie, kiedy loklani Żydzi dostali cegły na budowę lokalnej synagogi ze... zburzonego kościoła. 
Kolega Łukasz, z którym przejechałem te kilkanaście kilometrów po okolicy zbiera cegły i interesuje się ich sygnaturami, uznałem że faktycznie, jest to dość ciekawa sprawa, a sygnatury na cegłach w okolicznych domach mogą być również interesującym źródłem informacji, np jakie działały w okolicy cegielnie, bo nie musiały być to wcale wielkie zakłady, które pozostawiłyby po sobie jakieś dokumenty. Trasa wiodła przez Kuznocin, Boryszew i Andrzejów Duranowski. Oto kilka ciekawostek z trasy.
Dokładne oględziny budynków nodkrywają ich ciekawostki nie tylko pod względem sygnatur na cegłach, ale tekże innych oznaczeń i drobnych detali architektonicznych. 

Obora w zrujnowanym gospodarstwie na Kuznocinie.


A na niej tabliczka z datą i inicjałami - 1928 P.I. 
Dom obok przystanku na Malesinie
Ten dom stał już bliżej Dachowej.
"Wujtowizna".
Błonie

  
Kolejna obórka, z ciekawym detalem architektonicznym w kształcie krzyża. Andrzejów Duranowski.









środa, 15 czerwca 2016

Miejsca opuszczone

14 czerwiec 2016, trasa rowerowa - Karwowo, Adamowa Góra, Juliopol, Młodzieszyn, Marysin, Mistrzewice, Żuków, Chodaków. Tak mniej więcej, można skonfrontować z mapą, wprawdzie nie idalnie oddającą naszą podróż, bo zabrakło możliwości wyznaczenia jej przez kawałek wiądący przez tory i jakiś nieoznaczony leśny dukt. Ogółem ponad 30 km, które rozciągnęły się w czasie przez szperanie w różnych dziwnych miejscach. 
W Adamowej Górze na rozstaju drogi, która wiedzie na Młodzieszyn, stoi ciekawy krzyż. Nie wygląda na pierwszy rzut oka na stary, ale przy bliższych oględzinach...



1897 rok.

A poniżej już Marysin, chata w stanie z 2016 i... hmm, gdzieś z poczatku lat 90. Czas nie jest łaskawy dla porzyconych domów.



Kolejne ciekawostki z Marysina. Cegły z odciskiem palcy robotnika cegielni. Kiedyś, gdy cegły się robiło ręcznie taki pracownik nazywał się strycharzem. Nie mam pewności, czy cegła była robiona ręcznie, ale na pewno te ślady zostawił człowiek, który odkładał ją do wysuszenia. Człowiek, ktorego już dawno nie ma.



 Pominę na razie wizytę w jakimś opuszczonym PGRze w Mistrzewicach, gdyż o wiele ciekawsze obiekty znaleźliśmy w Żukowie. Po jakimś rozebranym domu został tylko fundament i podmurówka ganku, ale przed nim znajdował się też jakiś dziwny murowany przyczółek. Nieco obok w szczerym polu, niezwykła rzecz - kapliczka, chciałoby się rzec przydrożna, gdyby można było o jakiejś drodze mówić. Jej pozostałość stoi w szczerym polu. Po drodze, która musiała wieść ku Bzurze do jakiegoś brodu  nie ma ani śladu, wokół tylko pole kukurydzy.









Na koniec mapka naszej eskapady:

niedziela, 5 czerwca 2016

Mapka przejazdu 5 czerwca


Czyli znów wycięliśmy poza powiat w stronę księstwa... Stary Dębsk i Braki to jeszcze nasi, ale dalej już księżaki.  Tego dnia w końcu dojechałem tam, gdzie się wybierałem od 3 lat, do mauzoleum w Złotej. 
Najciekawszą chyba miejscowością na naszej drodze jest Sromów, dzięki zapewne Państwu Brzozowskim z których dzieł powstało lokalne muzeum. Było zamknięte jak przejeżdżaliśmy. Wstyd przyznać, ale o tym, że Chełmoński urodził się w niedalekich Boczkach, dowiedziałem się dopiero przejeżdżając przez tą miejscowość. A jest tam i kościół i dworek należący do Chełmońskich. Raczej dość zaniedbany.
W stronę Łowicza zachowało się bardzo dużo chat drewnianych, niektóre wyposażone w bardzo ładne ganki. Niestety, większość z nich kryta obrzydliwym eternitem.  Przejeżdżając przez Sromów nie dało się też nie zauważyć większej ilości kapliczek i krzyży. Tak jakby każdy chciał mieć swoją Bozię przed domem.

czwartek, 26 maja 2016

14 maj Noc Muzeów


Kolejna Noc Muzeów za nami, StarySochaczew w osobie Tomka Mazurkiewicza i mojej, spędził ją zaś w Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Bitwy nad Bzurą. Jako osoba już sercem i duszą związana z tą placówką, mam wątpliwości co do obiektywizmu swojej laurki, ale co mi tam... Już na początku powiem, że było miło i bezkrytycznie ogłoszę, że nie ma się do czego przyczepić.
Byłem w muzeum przed otwarciem, plącząc się pracownikom trochę pod nogami. Za kilka minut otwarcie, więc panował tam jeszcze ożywiony ruch. Z dyrektorem Pawłem Rozdżestwieńskim udaliśmy się na zamek, gdzie grupa "Thunder", przygotowywała pokaz fajerwerków. Siąpiło trochę i zastanawialiśmy się po drodze, czy gwóźdź programu wypali, dosłownie i w przenośni. Na górze praca była w toku, troje ludzi musi się natyrać 4 godziny, dla 3 minutowego pokazu. Gdy wchodziliśmy na wzgórze, od zachodu niebo zaczynało się przecierać, jest nadzieja, że pokaz się uda. Szef grupy "Thunder", Robert Murawski zdaje się mieć satysfakcję z wykonywanej roboty, choć przyznaje, że jest męcząca, tym bardziej że często po jednej imprezie trzeba wsiadać w auto i jechać na następną, nieraz wiele kilometrów. Chłopaki właśnie rozstawiali rury, na moje oko laika plastikowe, tzw. moździerze, do których wkłada się podpięte do konsolki ładunki. całość trzeba z powodów "klimatycznych" ostreczować.

Kolorytu wystawom dodawały całkiem żywe eksponaty w mundurach żołnierzy września, poruszające się między zwiedzającymi, czyli chłopaki z grup rekonstrukcyjnych. W mundurze, a nawet i z karabinem można też było sobie zrobić zdjęcie w fotobudce. Zaproponowałem takie swojemu synowi, zauważając, że nawet ma adekwatną fryzurę, bo kilka dni wcześniej obaj ostrzygliśmy się na zapałkę. Park sprzętu oblegany przez dzieciarnię, można sobie zrobić zdjęcie "a la pilot" w otwartej kabinie wiekowego miga, lub pozując na jednego z czterech pancernych z czołgu obok. W kąciku plastycznym zaś schły wymalowane przez dzieci ukoronowane orły...
Jako StarySochaczew.pl przygotowaliśmy wystawę starego dokumentu, z którą roztasowaliśmy się jeszcze rano. Papierki jak to papierki, wzbudzały umiarkowane zainteresowanie, ale ci co chcieli - obejrzeli i nadal mogą jeszcze zobaczyć, bo wystawa potrwa jeszcze kilka dni.
Nastąpiła także premiera "Rocznika Sochaczewskiego", który w końcu przybrał w bólach swoją papierową postać, będąc wprawdzie jeszcze tworem mocno niedoskonałym, ale jak to mówią: "pierwsze koty za płoty". Na premierze była większość autorów tekstów, każdy z obecnych dodał od siebie kilka słów na temat swojej publikacji. Autorami tekstów do Rocznika są m.in: Maciej Wojewoda, Michał Samborski, Grzegorz Aleksander Turczyk, Agnieszka Zając - Sławińska, Jakub Wojewoda i Paweł Rozdżestwieński. W "Roczniku", zamieszczono także artykuł przedwcześnie zmarłego w zeszłym roku Andrzeja Janiszewskiego. Dorzuciłem swoje dosłownie trzy grosze i ja, w postaci krótkich artykułów, z czego jeden powstał dzięki współautorowi, sochaczewskiemu działaczowi sportowemu i pasjonatowi historii Andrzejowi Paluchowi, który dokonał nie lada wysiłku zbierając do niego wyczerpujący materiał. Celowo nie zdradzam ani nawet rąbka tajemnicy co konkretnie jest w „Roczniku”, przekonajcie się sami.



Pokaz o 21:30 zebrał sporą grupę Sochaczewian, rozpoczął się widowiskiem światło dźwięk, podczas którego przedstawiono dzieje naszego zamku. Po wygłoszonym przez "tajemniczy głos" tekście, nastąpił pokaz fajerwerków, czyli punkt kulminacyjny sochaczewskiej nocy muzeów. Nie oznaczało to jednak jej końca, ci co chcieli mogli jeszcze zwiedzać je do godziny 24.
StaremuSochaczewowi trochę żal, że nie starczyło mu czasu, bo mamy przecież w mieście dwie placówki muzealne, a nocne atrakcje przygotowało też Muzeum Sochaczewskiej Kolei Wąskotorowej i także mamy dobre wspomnienia z gościny podczas Spotkania z Historią.

piątek, 1 kwietnia 2016

Marka Orzechowskiego "Pocztówki z Młodzieszyna".



Trudno jest oceniać książkę napisaną przez znajomego, postanowiłem jednak postawić na szczerość. Na "Pocztówki z Młodzieszyna" czekałem już od jakiegoś czasu, na spotkanie autorskie trafiłem niemal przelotem, nie zdążywszy nawet odebrać pozycji z rąk autora. Po przeczytaniu odczułem pewien niedosyt. Mało... Objętość książeczki to pierwsza wada, ale podobno na tyle można sobie było pozwolić, bo materiału było na ilość podwójną. Druga to pewna nierówność w treści poszczególnych tekstów. Zachodziłem w głowę, po co zamieszczać w oddzielnym rozdziale informacje, które po ściśnięciu niewiele w zasadzie merytorycznie wnoszą. Książka jest jednak dla mieszkańców Młodzieszyna, traktuje o miejscach i wydarzeniach im szczególnie bliskich, co niekoniecznie zauważą czytelnicy szukający typowych pozycji popularno naukowych. Książka więc nie aspiruje do opracowania historycznego, bliżej jej do opowieści o pewnym miejscu, w którą autor wplótł fakty historyczne. W połączeniu z lekkim stylem pisania powstała pozycja dla każdego, niekoniecznie pasjonata historii.
Mamy więc 12 krótkich rozdziałków, a cześć informacji w nich zawartych jest unikatowa i to jest najmocniejsza strona książeczki. Mam wśród tej dwunastki już czterech swoich ulubieńców. Przedstawię dwóch z nich: "Drugie narodziny Heleny" i "Cukrownię w Ogródku". Wiedza o istnieniu Heleny Sot, przepadłaby, gdyby nie zbieg okoliczności - odnalezienie jej pamiętnika z wierszami w zrujnowanym domu. Rozdział "Cukrownia w ogródku" po raz pierwszy chyba uchyla rąbka historii tego ogromnego zakładu, po którym praktycznie nie pozostało ani śladu. W tekście wyłapałem tylko drobną literówkę, firma, której oświetlenie zamontowano w cukrowni to Kraft & Kuksz, a nie Kukusz.
Mam osobiście nadzieję, że Marek nie zapisał swojej ostatniej karty, ani dosłownie, ani w przenośni i kolejna garść pocztówek ujrzy światło dzienne.



sobota, 27 lutego 2016

Kapliczka Famułki Królewskie

Jedna z kilku, które się tam znajdują i zdecydowanie z najdalszą tradycją. Podobno w dawnych czasach, przez okolice Famułek przejść usiłowała armia Jagiełły. Niestety, za Krzywą Górą natrafili na straszliwe bagna i musieli się wycofać. Wracając Jagiełło miał zawiesić na drzewie dwa krzyże. Tradycja została później podtrzymana, bo wiszący na spróchniałym dębie krzyż ma być tego świadectwem. 




czwartek, 25 lutego 2016

Wrzesień 39 w Puszczy

W gorące lato tamtego roku
Cień zasnuł niebo przed burzą
A pogłos końskiego galopu
Wstrząsnął milczącą puszczą.

Deszcz spadł na suchą ziemię
Lecz las po nim nie dał już życia,
Odebrał za to niektórym nadzieję
I w krzyże rozpostarł ramiona...

I tylko krew została przelana
Po deszczu z ołowiu i stali,
Ofiara musi być zapamiętana
Tych, co w puszczy zostali.

Las nie znał celu ni sensu
walki innej niż o przetrwanie
 ludzką wolę można przekuć
I zająć ją pustym zabijaniem.

Najeźdźca na darmo mordował
Obrońca na darmo nie ginął
Czas słusznie pomnik zbudował
By czyn w pamięci nie minął

R.J

piątek, 5 lutego 2016

Szlakiem wojskowych cmentarzy

Wyruszyliśmy 19 września, kierując się na Żuków i Mistrzewice. Acha, przejeżdżamy przez Młodzieszyn, gdzie przed domem dostrzegam świeżo wyglądającą kapliczkę. Fotografuję ją, robiąc zbliżenie na tabliczkę, z której wynika, że postawili ją w 2014 roku właścicielka posesji, Agnieszka Buczyńska, a wykonał Wiesław Zawadzki. Gdy tak robiłem zdjęcia, jakiś starszy jegomość, siedzący z kolegą na ławeczce przed domem zaczął się dopytywać po co zdjęcia... A następnie czy im bym też nie zrobił. Cóż, mówisz i masz... Strzelam osobnikom zdjęcie, z których ten akurat co się dopraszał zaczął się chyżo zasłaniać.



 
Generalnie chcieliśmy sobie pojeździć dziś po lesie młodzieszyńskim. Skręciliśmy w żużlówkę na Rokicinę i Nową Wieś. Od głównej drogi jest tyle bocznych dróżek w las, że nie wiadomo w która wjechać. Zwłaszcza że droga może się skończyć na piaszczystej drodze.





Może trochę nieopatrznie, nasza wycieczka stała się podróżą po mogiłach II wojny. Jako pierwszy na szlaku pojawił się cmentarz w Rokicinie.To punkt na trakcie pamięci. Przed cmentarzem kapliczka na dębie, na wpół umarłym, niezwiązana zapewne z cmentarzem... Sam cmentarz, niewielki, z betonowymi krzyżami, na których umieszczono tabliczki w kształcie nieśmiertelników. Biogramy żołnierzy na tablicy informują o tym, że leży tu 300 żołnierzy, poległych w ostatniej fazie bitwy. Sylwetki zidentyfikowanych poległych przeplatają się ze wspomnieniami, w jakich warunkach przyszło im przed śmiercią przemierzać spokojny dziś las...






'Zaczyna już świtać, a więc zaczynamy dzień 18 września 1929 r. Spotykamy (...) sporo saperów i ich wozów z pontonami, informują nas oni, iż jesteśmy we wsi Budy Stare -  6 km od Wisły. Teraz idziemy na przełaj. Słyszy się głosy, iż są to tereny na których byliśmy już 12, 13 września, a więc rejon miasta Wyszogrodu. Żałosny widok, który utkwił mi w pamięci, przedstawiał las po przebytych bombardowaniach wroga - moc lejów od dużych, różnego kalibru bomb czy pocisków artyleryjskich - masa połamanych drzew. Gdzieś z tyłu za nami dochodzą nas odgłosy toczącej się walki. Ruszmy więc i my rozwiniętymi plutonami, na równej wysokości - gotowi w każdej chwili do rozwinięcia tyraliery i natarcia na wroga. od dowódcy kompanii ppor. Caputy dowiedziałem się, iż w pobliżu jest Bzura i idziemy się przeprawić a ubezpiecza nas od przodu jakiś oddziałek kawalerii - konny zwiad. Idziemy więc z szybkością, na jaką nas stać, jeszcze umęczonych do kresu sił fizycznych i psychicznej odporności". (Podporucznik rez. Józef Grych d-ca plutonu 35 pp z 9 Dywizji Piechoty)

Rzeczą unikatową na tablicy są krótkie biogramy żołnierzy pochowanych w Rokicinie, a nawet zdjęcia. Kapral Porządny... zadziwiające, że udało się ustalić, że był podoficerem broni plutonu pionierów w 37 pułku piechoty im. Księcia Józefa Poniatowskiego, a nawet znaleźć opis jego bohaterskiej śmierci w pracy 'Piechurzy kutnowskiego pułku" P. Kukuły, a nie udało się odnaleźć jego imienia. -

"Żołnierze na stanowiskach oczekiwali rozkazów. Wiedzieli, że chodzi o sforsowanie Bzury, przebicie się do puszczy Kampinoskiej, a potem do Warszawy. Nagle na stanowiska poszedł ogień broni maszynowej (...) Niemcy ujawnili swoją obecność w południowej części lasu przy szosie z Wyszogrodu do Sochaczewa, odezwały się się salwy artylerii niemieckiej, zaraz potem ruszyła do natarcia piechota. Stanowiska polskie odpowiedziały ogniem. Karabiny maszynowe i erkaemy omiatały polanę, powstrzymując impet natarcia. Równocześnie na polach od strony południowej pokazały się niemieckie samochody pancerne i czołgi. (...) Na samym skraju leśnego cypla leżał przy cekaemie kapral Porządny. W pobliżu ogień prowadził porucznik Stanisław Synoradzki, z resztą plutonu pionierów. Kapral wodził długimi seriami po niemieckiej tyralierze, przerywał na chwilę, poprawiał się w pozycji strzeleckiej i strzelał znowu. W jego ręku broń nie zawodziła. Nie ustrzegł się jednak śmierci, ciężki granat artyleryjski trafił tuż obok stanowiska. Odłamki ciężko raniły porucznika Stanisława Synoradzkiego".

Połać lasu wycięta za cmentarzem, zdążyła już porosnąć młodniakiem. Na tle idealnie błękitnego nieba odcinają się sylwetki dostojnych sosen, które rosnąc  w wąskich szpalerach wcinających się w pola szkółek, zdają się pilnować młodego lasu.



 

Skręcamy w lewo. Tu wieś zdaje się gubić pośród lasów. Miejscami zagubiła się tak bardzo, że mieszkańcy opuścili już dawno swe domy, pozostawiając je na pastwę zieleni. A ta wkradła się do środka i pochłonęła je, zostawiając tylko ruiny... Nowa Wieś to teren żwirowisk, my tymczasem wjeżdżamy do małego rezerwatu przyrody 'Rzepki"