wtorek, 30 grudnia 2014

Sochaczew - niech brzmi dumnie.

 
Herb Gminy Sochaczew


Pierwsze skojarzenie z nazwą Sochaczew wiąże się z narzędziem rolniczym. Ot, wziął sobie jakiś dawny kmieć dwa kije (sochą zwane), zaorał nimi pole i okolice okrzyknięto zaraz Sochaczewem, mianując jeszcze dodatkowo pracowitego chłopa Czewem. Taką historyjkę usłyszałem kiedyś na lekcji polskiego we wczesnej podstawówce. Na zasadzie prostego skojarzenia z inną legendą, o mezaliansie rybaka Warsa z syreną Sawą, powstał trochę mniej romantyczny mariaż Sochy z Czewem...

Wg. innej wersji, przytoczonej przez regionalistę Jana Kościńskiego w numerze 3 Echa Sochaczewskiego z 18 czerwca 1927 rolnikowi się owo narzędzie zepsuło, a w zamian za naprawę, przejezdny jakowyś fachowiec, zażyczył sobie, żeby całe osiedle nazwało się Socha, na co mieszkańcy chętnie przystali, być może ze względów czysto ekonomicznych, gdyż nie zachowały się żadne cenniki ani rachunki z tamtych czasów, opiewające na tego typu usługi.

Owo radło przejęło zresztą nazwę prawdopodobnie od rozgałęzionych drzew, a wg. Stanisława Rosponda - językoznawcy, sochacze to właśnie suche gałęzie i to właśnie od nich może pochodzić nazwa naszego miasta, jako że niby wokół nie było nic innego, jeno połacie krzaków i drzew. A stąd już tylko jedna literka do dopełnienia pełnej nazwy miasta. Ale czy to była tak naprawdę na tyle wyróżniająca naszą miejscowość cecha spośród innych średniowiecznych osad, które prawie wszystkie leżały pośród kniei, by aż nazwać ją na cześć zeschłych badyli?

Być może z gałęziami, lub z rozwidlonym kijem, pojawili się w naszym grodzie inni sochacze, - handlarze mięsem. Socha tym samym przestała być narzędziem oracza, a zaczęła służyć rzeźnikom i kupcom. Ba, nawet targi na których pojawiali się chłopi z mięsiwem nazywano sochaczkami. Przywilej na sochaczki miały tylko miasta i był on poprzedzony nadaniem prawa targu. To znów nasuwa pewną wątpliwość, co było pierwsze, jajko czy kura i czy przypadkiem nazwa miasta nie jest starsza od tych targów. Przyjmując datę nadania praw miejskich Sochaczewa na rok 1324 (wg Bogusława Kwiatkowskiego), można zakładać, że wcześniej osada nie miała owych przywilejów i tym samym, że nazwa miasta pochodzi jednak od czegoś innego... A nazwa Sochaczew pojawia się w dokumentach już 100 lat wcześniej.

Tymczasem słówko socha wędrowało dalej i zmieniało formy (np. wyraz rosocha ma podobne znaczenie, jak sochacz, a miejscowości o nazwie Rosocha jest mnóstwo).  Z drzew i kijów na mięso przeniosło się na widły, poroże i nie wiadomo gdzie jeszcze by zawędrowało, gdyby nie odeszło do lamusa.

Jak na razie nic chwalebnego w nazwie naszego bądź co bądź starego grodu nie widać. Nie wątpię, że badaczom doby PRLu było na rękę kojarzenie jego miana z chłopskim narzędziem i z ludźmi pracy, zmagającymi się z rolą lub trzodą mięsną, ale mimo wszystko czuć jakiś niedosyt w tej nomenklaturze...

 Ale oto w "Głosie Wileńskim", nr 44 z roku 1817 słynny historyk i badacz dziejów z dawnych lat, Teodor Narbutt pisze:



"Jest tradycyja jakoby Sochaczew nazywał się dawniej Sochin-Czerwny. Czerwny w słowiańskim znaczy czerwony, Sochin nie tylko sochę ale i słup, kolumnadę oznacza. „Wypadnie zatem to nazwisko dawne Sochaczewa tłómaczyć kolumnada czerwona."



Na pierwszy rzut oka teoria Narbutta wydaje się dziwna. Skąd tu niby jakieś kolumny? Może znów chodzi o jakieś drzewa? Ale... jakby spojrzeć na wzgórze zamkowe i wziąć po uwagę obronny charakter grodziska, to kusząca wielce jest teza, że chodziło o podporę militarną. Udokumentowana i poparta pracami archeologicznymi historia zabudowy wzgórza sięga wieku XII, ale to nie wyklucza wcale, że istniała już dawniej, tym bardziej że w XIX wiecznej i wcześniejszej literaturze pojawiają się odniesienia do czasów sporo odleglejszych. Natomiast o znaczeniu militarnym Sochaczewa, niech świadczy fakt, że co wojna to był fortyfikowany i z premedytacją rujnowany przez różne wojska które tu sobie urządzały pola bitew.

Niestety, trudno rozwinąć tą tezę, Narbutt nie wspomina, jaka tradycja wiąże się z nazwą miasta. Pisze tylko, że nazwa była dość powszechna dla słowiańskich uroczysk, ale też jakoś nie przetrwała w niezmienionym stanie do dnia dzisiejszego chyba nigdzie... 

Rozważania nad etymologią miana naszego grodu postanowiłem ubrać w formę nieco gawędziarską, z racji, że ciężko jest ustalić w przypadku miejsca, którego powstanie tonie gdzieś w mrokach dziejów słowiańszczyzny, co jakiś nasz praszczur miał na myśli. 

Artykuł mojego autorstwa ukazał się w Expressie Sochaczewskim nr 51/52 2014.

wtorek, 16 grudnia 2014

Skarb w Sochaczewie

"Sochaczewianin" z dn 25 czerwca 1932.



- Bardzo ciekawe znalezisko. Dnia 18-go czerwca r.b. podczas robót ziemnych przy budowie domu w Sochaczewie, na Starym rynku przy zbiegu ulic Toruńskiej i Staszica, natrafiono na resztki starych murów i fundamentów, podczas rozbiórki części murów poniżej obecnego poziomu, znaleziono wmurowany w ścianę garnek gliniany z monetami polskiemi. Są to monety srebrne, pógroszaki Kazimierza IV Jagiellończyka, a wiec z wieku XV, z okresu kiedy ziemia sochaczewska została wcielona do Korony. Sądząc z ocalałych resztek garnka, monet tych było około tysiąca albo i więcej. Wśród monet Kazimierza Jagiellończyka, znajduje się również kilka monet Lwowskich ze lwem, oraz W. Ks. Litewskiego z literą "W" Jagiełły.
Oczywista, w mgnieniu oka, monety te rozdrapano, rozkradziono i porozdawano. Udało się uratować i zabezpieczyć, zawdzięczając zarządzeniu p. Starosty zaledwie 280 sztuk. Właściciel placu, oraz nowobudującego się domu, przekonawszy się iż monety nie są złote, w prostocie ducha pozwalał zabierać monety każdemu. Wiele monet uszkodzono, przez pocieranie o cegłę, w celu przekonania się czy nie są złote...
Z przykrością należy stwierdzić, iż nie tylko chciwość prostaczków przyczyniła się do rozdrapani i zniszczenia tego, tak cennego dlakultury znaleziska, alei pusta, nie celowa manja posiadania bodajby kilku egzemplarzy monet - wśród inteligencji miejscowej.
Moenty te, jako takie, nie mają literalnie żadnej wartości jako kruszec, natomiast wartość naukową. zwłaszcza dla dziejów naszego miasta i powiatu - przedstawiają niezmiernie dużą. Szkoda więc niepowetowana, że znalezisko to dojdzie do do badaczy i muzeum - b. neikompletne.
Na terenie naszego miasta i powiatu jest to nie pierwsze znalezisko i niemal zawsze nieświadomość, chciwość, zła wola i próżność ludzka niszczy je, zanim dla nauki i kultury uratować coś niecoś można. Niepomogły odezwy Komitetu Regjonalnego, nie pomagają odezwy w prasie, nie pomagają odezwy władz; jest to smutny, bardzo smutny objaw nieuświadomienia i próżności ludzkiej. Przy sposobności stwierdzić należy, iż opieka konserwatorska wogóle, a na terenie naszym w szczególności, nie stoi na wysokości zadania; o tem jednak w swoim czasie pomówimy obszerniej.
Kazimierz Hugo-Bader


Znalezione w 1932 roku monety. (Źródło wcn.pl)



Na wskazanym miejscu znalezienia owego skarbu znajduje się obecnie kamienica Janiszewskich, obok straży. Natomiast los garnca z monetami dziś byłby zapewne taki sam, tyle że nikt by się nawet o nim nie dowiedział...

piątek, 12 grudnia 2014

Ktoś gwizdnął puchar z Ogólniaka.

Generalnie na sprawę trafiłem przeczesując serwisy aukcyjne. W miesięczniku "Jestem", z 1984 roku pojawił się artykuł autorstwa Krzysztofa Władysława "Żeby Pomagać", o którym jest m.in mowa o kradzieży pucharu z liceum. Dziewczęta z koła PCK przy ogólniaku zdobyły puchar w Zawodach Drużyn Sanitarnych, niestety ktoś go ukradł z gabinetu dyrektora szkoły.


Ten łysiejący już pan w tle, to dyrektor Szczepanowski. Gdzieś z dekadę później będzie mnie uczył historii. Nadal będzie też dyrektorem.