Ciasta, ciasteczka, słodycze... W tych wyrobach prym wiedli niegdyś państwo Trawińscy, mający cukierenkę i sami wypiekający swoje wyroby w piekarni obok dzisiejszego Sanepidu.
Józef Trawiński, czyli dystyngowany pan ze zdjęcia obok, nie był sobie takim zwyczajnym cukiernikiem, ale mistrzem cechu. Był wujem mojej prababci Aleksandry, toteż można ją było często spotkać w jego lokalu, sprzedającą słodycze. Sama cukiernia znajdowała się wpierw na ulicy Traugutta, tam gdzie obecnie niszczeje budynek powszechnie znany jako stara mleczarnia, następnie przeniesiono ją pod hale.
Zanim Trawińscy przenieśli się z Traugutta na 1 Maja, odbywały się tam wesołe zabawy, śluby i hucznie obchodzone "wyzwolenia czeladników". Wyzwolenie uprawniało, wpierw terminatora, czyli ucznia do wybrania sobie wedle swojego upodobania zakładu w którym chciał pracować, jeżeli awansował na czeladnika, a następnie, gdy udało mi się wyzwolić na mistrza prowadzić własny zakład. U pana Józefa czeladnikiem był inny słynny sochaczewski cukiernik, pan Felczak.
Aby zostać mistrzem, trzeba było stworzyć tzw majstersztyk, czyli w tym przypadku jakiś wyjątkowy, nowatorski przysmak. Ciekaw jestem jakie smakowitości przyrządzał pan Józef... Pracował wcześniej nie byle gdzie, bo u samego Bliklego, więc kunsztu zapewne mu nie można było odmówić.
Józef Trawiński, czyli dystyngowany pan ze zdjęcia obok, nie był sobie takim zwyczajnym cukiernikiem, ale mistrzem cechu. Był wujem mojej prababci Aleksandry, toteż można ją było często spotkać w jego lokalu, sprzedającą słodycze. Sama cukiernia znajdowała się wpierw na ulicy Traugutta, tam gdzie obecnie niszczeje budynek powszechnie znany jako stara mleczarnia, następnie przeniesiono ją pod hale.
Państwo Trawińscy. Pierwsza z lewej moja prababcia Aleksandra, w środku jedna z przybranych córek Kazimiera Urban. Dzieci to Jadzia i Krysia Urbanówny. |
Zanim Trawińscy przenieśli się z Traugutta na 1 Maja, odbywały się tam wesołe zabawy, śluby i hucznie obchodzone "wyzwolenia czeladników". Wyzwolenie uprawniało, wpierw terminatora, czyli ucznia do wybrania sobie wedle swojego upodobania zakładu w którym chciał pracować, jeżeli awansował na czeladnika, a następnie, gdy udało mi się wyzwolić na mistrza prowadzić własny zakład. U pana Józefa czeladnikiem był inny słynny sochaczewski cukiernik, pan Felczak.
Aby zostać mistrzem, trzeba było stworzyć tzw majstersztyk, czyli w tym przypadku jakiś wyjątkowy, nowatorski przysmak. Ciekaw jestem jakie smakowitości przyrządzał pan Józef... Pracował wcześniej nie byle gdzie, bo u samego Bliklego, więc kunsztu zapewne mu nie można było odmówić.
Słodycze wypiekano w piekarni, która też znajdowała się na ulicy Traugutta, koło dzisiejszego Sanepidu, za lodziarnią.
Pomieszczenie, gdzie znajdowała się cukiernia było dzielone z panem Romanem Rotchimlem, który zajmował się szeroko pojętą stolarką, ale kojarzony był głównie z trumnami. Na szyldzie zaoszczędzono skojarzeń ciastek Trawińskiego i trumien Rotchimla, ograniczając zadeklarowaną działalność do wyrobu mebli. O tym, że świat jest mały, świadczy fakt, że moja druga prababcia Wenia, wynajmowała od Rotchimla mieszkanie na Staszica.
Trawińscy mieli dobre serce, nie mogąc mieć własnych dzieci zaadoptowali trójkę sierot. Ich dom stoi do dziś na rogu ulic 15 sierpnia i prowadzącej na kirchol Sierpniowej, ale nie jest już w posiadaniu nikogo związanego z rodziną. Sprzedała go jedna z adoptowanych córek, Krystyna zwana "Ślepym Ciastkiem" (miała słaby wzrok... dlaczego "ciastko", chyba nie trzeba wyjaśniać). Ze strychu tego właśnie domu babcia Teresa widziała egzekucję Żydów na cmentarzu.
Pan Józef w otoczeniu swoich pracowników. I z kotkiem. |
Pomieszczenie, gdzie znajdowała się cukiernia było dzielone z panem Romanem Rotchimlem, który zajmował się szeroko pojętą stolarką, ale kojarzony był głównie z trumnami. Na szyldzie zaoszczędzono skojarzeń ciastek Trawińskiego i trumien Rotchimla, ograniczając zadeklarowaną działalność do wyrobu mebli. O tym, że świat jest mały, świadczy fakt, że moja druga prababcia Wenia, wynajmowała od Rotchimla mieszkanie na Staszica.
Wnętrze cukierni |
Dom stoi do dziś, choć otoczony jest drzewami i takie zdjęcie jest niemożliwe. |
Świetne opowieści i zdjęcia, zwłaszcza to z cukierni. Lubię takie klimaty...
OdpowiedzUsuńten Rotchimel to mój pradzidek
OdpowiedzUsuńRoman Rotchimel byl wlascicielem firmy zarejestrowanej pod nazwa"Zaklad stolarsko -mechaniczny".Miescil sie na ulicy Staszica 23.Do dzisiaj budynek istnieje,widac go z ulicy.W miejscu balkonu ,byly drzwi prowadzace (po schodach) do warsztatu specjalizujacego sie w wyrobie mebli.Na parterze uslugowy warsztat mechaniczny. Po wojnie,w 1952 roku zaklady dziadkow zostaly upanstwowione-posiadam dokumenty potwiedzajace ten fakt,.wydane w procesie reprywatyzacji.Roman Rotchimel zostal bez narzedzi i miejsca pracy.Pozwolono rodzinie mieszkac w domu znajdujacym sie od frontu i wydzielono malenki ogrodek z duzej posesji.Dziadek zabral sie do pracy- w jednym z pomieszczen w domu mieszkalnym stworzyl zaklad,w ktorym ,istotnie,produkowano trumny .Warto dodac,ze w domu mieszkalnym dokwaterowana zostala przez wladze obca rodzina -panstwa K.z dziecmi (Teresa i Mieczyslaw-z ktorym dlugo,juz po jego wyprowadzce z ul.Staszica, mialam kontakt.)Jeszcze jedna uwaga-publikowane zdjecie ,na ktorym jest Helena i Roman Rotchimel jest prywatna uroczystoscia.Mam to zdjecie ,jest opisane przez moja babcie,Te drobne uwagi przekazalam kilka lat temu autorowi publikacji,ale nie zamiescil korekty.Szykuje wystawe "Sochaczew oczami moich dziadkow" z interesujacymi zdjeciami,dlatego podaje tych kilka informacji.Ewa Poleska-Kosowska( urodzona i wychowana w Sochaczewie-wnuczka Heleny i Romana Rotchimlow)
OdpowiedzUsuń