czwartek, 1 stycznia 2015

Klasztor św. Mikołaja w Sochaczewie doczekał się swojej monografii.

Michał Skończyński
Dominikański klasztor św. Mikołaja w Sochaczewie w XIII - XIX wieku
Stowarzyszenie "Nasz Zamek" 2014
stron: 231










30 grudnia byłem na promocji kolejnej ciekawej pozycji o Sochaczewie. Na spotkaniu zorganizowanym przez Stowarzyszenie "Nasz Zamek", które było zarazem promocją książki był obecny jej autor, Michał Skoczyński, który przez godzinkę opowiadał o genezie publikacji i udzielał odpowiedzi na pytania dotyczące bytności Dominikanów w Sochaczewie. A ich obecność to 600 letnia historia, po której praktycznie nie ostał się prawie żaden widoczny ślad. Atmosfera spotkania pozwalała na nieco luźniejsze podejście do tematu, niż ścisła i surowa analiza faktów i dat, a trzeba przyznać, że Pan Michał jest mówcą zajmującym.
Na wstępie dowiedzieliśmy się, że podstawą i głównym źródłem powstania monografii jest "Liber Consiliorum", księga rady klasztornej z XVII w, która znalazła się w archiwum archidiecezjalnym w Poznaniu. Spisywano w niej protokoły posiedzeń braciszków, kopiowano stare dokumenty dotyczące klasztoru, przez co dziś ten unikalny wolumin stał się nieocenionym źródłem wiedzy nie tylko o klasztorze, ale też o mieście. "Lieber Consiliorum" z początku było jednym ze źródeł pracy magisterskiej Miachała Skoczyńskiego, która rozrosła się do pozycji książkowej i wydana została dzięki staraniom Łukasza Popowskiego i "Naszego Zamku".
"Klasztor..." jest pracą naukową, ale nie znaczy to, że zanudzi czytelników wyłącznie datami i tabelami. Znajdują się w niej też epizody obyczajowe z życia codziennego, które są równie zajmujące, co szersze analizy dziejów, a chodzi mi zwłaszcza o takie, które świadczą o mentalności ludzi z epok minionych. I na taką rzec by można dykteryjkę znalazło się miejsce na prelekcji.
Sprawa dotyczyła konfliktu proboszcza z braciszkami i wydarzyła się na początku wieku XIX. Konflikt narósł, jak nietrudno się domyśleć, wokół tzw. "tacy". Wtedy jasno były określone zależności kościoła parafialnego i klasztoru, Dominikanie w zamian za część wpływów z dochodów parafii pełnili funkcję wikariuszów, czyli spowiadali, wygłaszali kazania i śpiewali w chórze. I wszystkim to odpowiadało, dopóki na stanowisku proboszcza nie osiadł ks. kanonik Ksawery Skowroński. Nie dość, że nie był skory do dzielenia się kościelną kasą i szukał tylko okazji, żeby uszczknąć jeszcze z zakonnego dobra, to jeszcze zatrudnił po śmierci organisty na to stanowisko wielce podejrzanego typa - Augustyna Bączkiewicza. Pomimo tego świątobliwego imienia nowemu organiście do świętości było daleko, a bliżej do flaszki okowity, niż organów. W związku z tym często trzeba było go szukać po mieście, a gdy już ministranci go znajdywali, to stan w jakim się znajdował wykluczał możliwość posługiwania do mszy.
Bardzo za to skrupulatnie wypełniał inną swoją powinność, tzn wybieranie datków ze skrzynek, nawet tej znajdującej się przy klasztornej furcie. Gdy jakaś babina przyniosła braciszkom prosię i garnczek masła, organista napatoczył się przypadkiem i przejął darowiznę, tłumacząc, że "czarny ksiądz i biały ksiądz, to żadna różnica". Chodziło o czarną sutannę i jasny mnisi habit. 
Przeorem był wówczas Robert Michniewicz, który zirytowany niekompetencją proboszczowskiego organisty, zatrudnił w końcu swojego. Grajkowie rzecz jasna nie przypadli sobie do gustu, od drobnych złośliwości i psucia organów doszło w końcu do bijatyki i sprawy sądowej. 
Awantury skończyły się dopiero po przeniesieniu proboszcza do Rybna.
Cieszy fakt pojawiających się coraz to nowych publikacji dotyczących historii miasta. Cieszy fakt licznego gremium słuchaczy na takich spotkaniach, bo na sali zabrakło na chwilę krzeseł dla wszystkich pasjonatów historii.  Dzięki temu może uda się odsłonić to, co zatarł czas.

Dominikanie cieszą się dużym zainteresowaniem (fot. Małgorzata Kazur)

Autor książki podczas prelekcji (fot. Małgorzata Kazur)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trzy grosze