sobota, 5 lipca 2014

Mit Żelazowej Woli


Byliśmy dziś na wycieczce w Żelazowej Woli, miejscu narodzin Fryderyka Szopena. Przeszliśmy się po parku, wślizgnęliśmy też chyłkiem do dworku, korzystając z nieobecności bileterki i uprzejmości ochroniarza. Kiedyś, gdy jeździłem tam jako licealista, mogłem oglądać wszystko do woli, nawet niedostępne dla zwiedzających poddasze. Kierownikiem administracji parku był ojciec mojego kolegi z ogólniaka. Wtedy jednak było co tam oglądać, antyczne meble, instrumenty, pamiątki rodzinne Szopenów, liczne obrazy… Dziś niewiele z tego zostało. Eksponaty można zliczyć na palcach jednej ręki - fortepian na którym podobno grywał, kopie portretów rodzinnych, parę listów i zapisów nutowych, oraz książka podarowana przez panią Skarbek Mikołajowi Szopenowi, czyli tacie kompozytora. Trochę zdjęć obrazujących losy budynku. Podobno taki ascetyczny wystrój w połączeniu z muzyką ma skłaniać do refleksji, ale mimo wszystko wstydziłbym się pobierać w ogóle opłatę za wejście.

Tak kiedyś wyglądały pokoje we wnętrzu dworku. Dziś po tym wystroju nie ma ani śladu.
Kilka gablot z dokumentami i kilka kopii obrazów to cała jego zawartość.


Portrety rodziny Chopina, rodziców i rodzeństwa
Fortepian to dar rodziny Chojnackich. Podobno mistrz grywał na nim odwiedzając przyjaciela, malarza Januarego Suchodolskiego, ale raczej tego nie potwierdzi

Gdyby faktycznie słynny kompozytor urodził się w czymś co chociażby przypominało dzisiejszy dworek, być może małżeństwo Szopenów nie czmychnęłoby stamtąd czym prędzej. Szopenowie nie mieszkali w żadnym dworku, w dworku mieszkało państwo Skarbków, ale zostały po nim tylko zapisy notarialne. Nawet nie wiadomo co i kiedy się z nim stało, podobno zniszczony został podczas wojen napoleońskich. W oficynie należącej do Skarbków, gdzie faktycznie mieszkali nie było nawet podłóg. Dopiero pod koniec XIX niejaki Bałakiriew, rosyjski pianista i pedagog wzburzył swoją relacją z odwiedzin Żelazowej Woli światek muzyczny, bo w miejscu narodzin Szopena zastał coś, co wyglądem przypominało raczej chlew. 
Idąc główną aleją docieramy do dworku, który wyłania się spośród zieleni. Podobno kasztany, które przed nim rosną pamiętają Fryderyka.
Tak "dworek" wyglądał kiedyś.


Staraniem Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego postawiono tam w 1894 pierwszy pomnik poświęcony artyście. I tyle. Dopiero powołane w XX w Towarzystwo Przyjaciół Domu Szopena zbudowało Szopenowi dworek na miarę jego talentu. Doszyto do niego park i Japończycy walą do „Żelazówki” jak w dym, choć Szopen pewnie by się zdziwił, gdyby mu kto powiedział, że tu się właśnie urodził. Jeszcze moja Babcia wspomina wycieczkę szkolną do miejsca narodzin Szopena sprzed remontu, kiedy jej klasę przywieziono tam kolejką (gdzieś około 1930 roku). Zapamiętała głównie wysoki próg wejścia do oficyny, na którym wyłożyła się jak długa na klepisko.
Dopóki pieczę nad dworkiem miało Towarszystwo Szopenowskie, było warto zajrzeć do dworku. W 2005 roku obiektem zajął się jednak Narodowy Instytut Fryderyka Chopina i gromadzone wcześniej pamiątki wywieziono. Zmiany i przebudowy które nastąpiły później, wywołały kwaśne miny miłośników tego miejsca - przeszklony, nowoczesny „entrance” i utrzymana w podobnym stylu knajpa pod szyldem znanej restauratorki zatarły klimat miejsca.


Nowoczesne wejście zastąpiło klasyczną bramę.


Atrakcją dla melomanów są koncerty odbywające się w dworku. Okalający go dość spory park jest miłym miejscem do przechadzek, a jego nagłośnienie zaprojektowano w ten sposób, że muzykę słychać na całym obszarze. Dziś też podczas spaceru mieliśmy okazję posłuchać jednego z takich koncertów. Szpalery lip kwitły w najlepsze, wabiąc zapachem tysiące pszczół, które chóralnym bzyczeniem wtórowały dźwiękom pianina. Nie tylko lipy, posadzono tutaj ogrom drzew, krzewów i kwiatów ozdobnych, gdyż park z założenia miał być kolejnym hołdem dla artysty.


Ludzie wysłuchują odbywającego się właśnie we dworku koncertu.

Przepływa przez niego rzeczka Utrata, więc jest też i malowniczy łukowaty mostek. Oprócz tego wszędzie rozsiane są altanki, oczka wodne, klomby, aż 4 monumenty kompozytora. Jeden pomniczek ma wyświecony fragmencik, bo wśród turystów wykształcił się zwyczaj łapania kompozytora za kolanko. Jest też mały stawek z nenufarami.
Niestety, zarządzający o mały włos sami by go zdewastowali, nawożąc gliniastą, nieprzepuszczającą wody ziemię. Drzewa zaczęły schnąć i obecnie na trawnikach widać takie dodatkowe atrakcje jak blizny po drenażach.
A ja tradycyjnie już zapraszam na spacer z nami po parku.


Profesor Franciszek Krzywda-Polkowski był twórcą parku w Żelazowej woli.


Mój syn zrobił to zdjęcie. Podobno to altanka, choć mnie ten wytwór PRLowskiej estetyki kojarzy się z osiedlowym śmietnikiem.


Po lewej: Rzeźba Zofii Wolskiej, ufundowana przez przyjaciół Stadtmuseum w Dusseldorfie w 1993. Po prawej odlew z 1968 rzeźby Józefa Gosławskiego.


Najstarszy monument, ten z 1894.

Małas na mostku na Utracie.


Roślinność parku cieszy oko. Rozplanowana jest z pomysłem i nie w nadmiarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trzy grosze